Tytuł oryginalny: Dear Bridget, I Want You
Autor: Vi Keelend, Penelope Ward
Wydawnictwo: Editio
Data wydania: 19.06.2019
Liczba stron: 288
Egzemplarz: recenzencki
"Kiedy jesteś wdową po trzydziestce i samotnie wychowujesz ośmioletniego syna, musisz temu zadaniu podporządkować wszystkie plany, aspiracje i marzenia. Już podołanie codziennym obowiązkom staje się sporym wyzwaniem. Kolejny mężczyzna w życiu? Cóż... oni raczej nie są zainteresowani związkiem z kobietą z dzieckiem. Dlatego samotna matka nie powinna mieć większych nadziei na znalezienie odpowiedniego i odpowiedzialnego faceta, z którym stworzy szczęśliwą rodzinę, prawda?"
Czy jeśli chociaż trochę interesujecie się, literaturą dla kobiet to muszę przedstawiać wam fenomenalny duet Keeland oraz Ward? Każda z autorek piszę naprawdę świetne książki, które polecam waz z całego serca, jednak to właśnie w duecie doprowadzają mnie do śmiechu przez łzy.
Bridget Valentine to kobieta po trzydziestce. Jej mąż zginął w wypadku samochodowym, dlatego Bridget wychowuje swojego ośmioletniego syna Brendona sama. Gdy postanawia wybrać się z dzieckiem na ryby, nie sądziła, że trafi z dość kłopotliwym problemem na SOR, gdzie zajmie się nią naprawdę bardzo przystojny lekarz. Po dość niezręcznej sytuacji kobieta ma nadzieje, nigdy nie spotkać już lekarza, który jednym swoim dotykiem potrafił skłonić Bridget do fantazjowania. Niestety los spłata im figla, ponieważ nowym współlokatorem Bridget okazuje się nie kto inny jak przystojny doktorek Simon Houge.
Książki Vi oraz Penelope doprowadzają mnie do śmiechu przez łzy. Nie sposób, czytając książkę wyłapać, które fragmenty są napisane przez Keelend, a które przez Ward. Wszystko naprawdę spójnie ze sobą gra. Kreacja bohaterów, również świetna. Bridget to samotna matka oraz wdowa. Chociaż minęły już dwa lata, nadal nie potrafi otworzyć się na randki i mężczyzn. Skupia się na pracy oraz aby wychować Brendana jak najlepiej. Nie wiemy dużo o przeszłości, jeśli chodzi o tę postać, bo wiele rzeczy Bridget sama dowiaduje się dopiero pod koniec książki. Za to kreacja Simona to coś genialnego. Mamy typowego Brytyjczyka, który nie chce zakładać rodziny, szuka tylko przelotnej znajomości bez przywiązania. Autorki powoli pokazują nam urywaki z jego dziecięcego życia i wydarzenia, które go popchnęły do tego, aby bał się założyć rodzinę. Poznajemy również np. powód, dla którego Simon zdecydował się na zawód lekarza.
„Romans po brytyjsku” to naprawdę świetna powieść, którą czyta się po prostu w zawrotnym tempie. Przez całą książkę płyniemy i za każdym razem chcemy więcej. Rozdziały pisane są z dwóch perspektyw, kobiecej i męskiej. Przez co możemy poznać myśli dwóch bohaterów. Ja uwielbiam książki tych autorek osobno, jednak to w duecie zawsze pokazują mi, coś nowego co chwyta mnie za serce. Także, jeśli nie czytaliście jeszcze nic od tych autorek. To zacznijcie choćby od tej książki, bo warto poznać ich duet a później spróbować czytać osobne książki.
Bridget Valentine to kobieta po trzydziestce. Jej mąż zginął w wypadku samochodowym, dlatego Bridget wychowuje swojego ośmioletniego syna Brendona sama. Gdy postanawia wybrać się z dzieckiem na ryby, nie sądziła, że trafi z dość kłopotliwym problemem na SOR, gdzie zajmie się nią naprawdę bardzo przystojny lekarz. Po dość niezręcznej sytuacji kobieta ma nadzieje, nigdy nie spotkać już lekarza, który jednym swoim dotykiem potrafił skłonić Bridget do fantazjowania. Niestety los spłata im figla, ponieważ nowym współlokatorem Bridget okazuje się nie kto inny jak przystojny doktorek Simon Houge.
Książki Vi oraz Penelope doprowadzają mnie do śmiechu przez łzy. Nie sposób, czytając książkę wyłapać, które fragmenty są napisane przez Keelend, a które przez Ward. Wszystko naprawdę spójnie ze sobą gra. Kreacja bohaterów, również świetna. Bridget to samotna matka oraz wdowa. Chociaż minęły już dwa lata, nadal nie potrafi otworzyć się na randki i mężczyzn. Skupia się na pracy oraz aby wychować Brendana jak najlepiej. Nie wiemy dużo o przeszłości, jeśli chodzi o tę postać, bo wiele rzeczy Bridget sama dowiaduje się dopiero pod koniec książki. Za to kreacja Simona to coś genialnego. Mamy typowego Brytyjczyka, który nie chce zakładać rodziny, szuka tylko przelotnej znajomości bez przywiązania. Autorki powoli pokazują nam urywaki z jego dziecięcego życia i wydarzenia, które go popchnęły do tego, aby bał się założyć rodzinę. Poznajemy również np. powód, dla którego Simon zdecydował się na zawód lekarza.
„Romans po brytyjsku” to naprawdę świetna powieść, którą czyta się po prostu w zawrotnym tempie. Przez całą książkę płyniemy i za każdym razem chcemy więcej. Rozdziały pisane są z dwóch perspektyw, kobiecej i męskiej. Przez co możemy poznać myśli dwóch bohaterów. Ja uwielbiam książki tych autorek osobno, jednak to w duecie zawsze pokazują mi, coś nowego co chwyta mnie za serce. Także, jeśli nie czytaliście jeszcze nic od tych autorek. To zacznijcie choćby od tej książki, bo warto poznać ich duet a później spróbować czytać osobne książki.
"Prawdą jest, że największym ryzykiem jest unikanie ryzyka. Ale ryzyko polega na tym, że masz szansę coś zyskać lub stracić. Jeśli wiesz z całą pewnością, że stracisz, to nie masz do czynienia z ryzykiem. To jak skok z samolotu bez spadochronu z nadzieją, że i tak bezpiecznie wylądujesz."
Wiele slyszalam o książkach tych autorek ale nigdy nie było okazji ich przeczytać. Pora to zmienić 😀
OdpowiedzUsuńPozdrawiam 😀
www.wspolczesnabiblioteka.blogspot.com
Myślę, że książka doskonale sprawdzi się właśnie teraz, jako wakacyjna lektura. 😊
OdpowiedzUsuńZapowiada się intrygująco, bo bohaterka z małym dzieckiem jest raczej rzadko spotykana. Bardzo lubię też rozdziały pisane z dwóch perspektyw więc na pewno zapamiętam tytuł
OdpowiedzUsuńJuż kiedyś czytałam o tej książce. Fabuła jest naprawdę ciekawa :)
OdpowiedzUsuńO, kolejna książka do kompletu w serii "Na okładce jest facet, który zapomniał się ubrać". Co ci graficy mają we łbach, że tylko takie okładki do babskich książek robią? :/
OdpowiedzUsuńTypowy Brytyjczyk... to brzmi ciekawie :) bardzo lubię brytyjskich bohaterów i ich specyficzny humor.
OdpowiedzUsuńJak zwykle w przypadku takich powieści: pana z okładki biorę, za ksiązkę podziękuję :D
OdpowiedzUsuńGdy widzę takie okładki, raczej z góry odrzucam książkę. To raczej nie moje klimaty... :)
OdpowiedzUsuńJesteś kolejną osobą, która tak zachwala ten duet, więc koniecznie muszę w końcu przeczytać jakąś ich książkę. Ale te gołe klaty na okładce stają się powoli nudne :D
OdpowiedzUsuńMimo że lubię ten duet, póki co spasowałam. Bardzo nie podoba mi się, kiedy pisarze wydają książki dosłownie hurtowo. Wówczas najcześciej nie spełniają one moich oczekiwań.
OdpowiedzUsuńI tutaj też niestety podziękuję za lekturę, nie mam ochoty teraz na kolejny romans.
OdpowiedzUsuńU mnie są one miłą odskocznią :)
UsuńNie słyszałam o tej powieści.
OdpowiedzUsuńW sam raz na wakacyjne chillowanie. 😊
OdpowiedzUsuńNie wyobrażam sobie czytać takiej książki w pociągu :D
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Onlypretender. Co za okładka :D
OdpowiedzUsuńOh jak ja nie lubię gołych klat na okładce, bardzo mnie to odpycha
OdpowiedzUsuńDo książek tego duetu nigdy nie trzeba mnie przekonywać. Biorę w ciemno i od razu czytam. :D
OdpowiedzUsuń