Tytuł: Fae Princes
Tytuł oryginalny: The Fae Princes
Autor: Nikki St. Crowe
Cykl: Vicious Lost Boys
Tom: 4
Wydawnictwo: Niegrzeczne książki
Data wydania: 24.07.2024
Liczba stron: 272
Egzemplarz: własny
Winnie nie wierzyła w bajki, nawet gdy przeznaczenie samo wpisało ją na karty mitu. Gdy przekroczyła granice tego, co nierealne, postanowiła czerpać z życia pełnymi garściami, nie oglądając się wstecz. Zyskała niewyobrażalną moc i władzę – nie tylko nad magiczną krainą, w której przyszło jej teraz żyć, ale również nad czterema niezwykłymi mężczyznami, którzy gotowi byli na jedno słowo paść przed nią na kolana. Czy mogłoby być piękniej? Niestety nastały niepokojące czasy dla krainy pełnej mrocznej magii. Pan i jego towarzysze myśleli, że pokonali wszystkich wrogów, a ich zwycięstwo miało zapewnić im wieczne szczęście. Jednak wojna się nie skończyła. Był ktoś, kogo nadejścia się nie spodziewali. Wróg, który nie ma nic do stracenia, a wszystko do zyskania. Nieprzewidywalna Wróżka ze złotymi skrzydłami i sercem, w którym czai się mrok. Nie cofnie się przed niczym, aby zdobyć Pana i wyspę. W miarę jak walka staje się coraz bardziej zacięta, lojalność jej towarzyszy zostaje wystawiona na największą próbę. Czy Winnie zdoła pozostać wierna swoim ideałom, gdy wszystko, co kocha, znajdzie się na szali?
The Fae Princes to finał serii Vicious Lost Boys Nikki St. Crowe – i choć wiedziałam, że kiedyś ten moment nadejdzie, to wcale nie byłam na niego gotowa. Zżyłam się z tym mrocznym światem i bohaterami, dlatego pożegnanie smakuje trochę gorzko. Winnie dostała swoje HEA (Happily Ever After), ale sam finał nie porwał mnie tak, jak poprzednie tomy.
Muszę przyznać, że to dla mnie najsłabsza część serii. Zabrakło mi tej dzikiej energii, chaosu i pieprzu, które tak pokochałam w Their Vicious Darling. Tu akcja momentami wydawała się pospieszna, a niektóre sceny mniej dramatyczne niż się spodziewałam. Pan wypadł zaskakująco słabo, nie był sobą, dużo tłumił i zamiast walczyć wycofywał się. Nawet Vane wydawał się inny, choć ich relacja z Winnie wciąż miała ogromny potencjał i to właśnie ona dawała mi najwięcej emocji.
Na plus zdecydowanie bliźniacy, a zwłaszcza Kas tu widać było ostrzejszy pazur i mroczniejszą stronę, której brakowało w innych bohaterach. Ich wątek odzyskania skrzydeł był szokujący, ale dobrze rozpisany. No i Roc totalnie skradł show! Scena z Panem, kiedy dosłownie sprowadza go na ziemię, była genialna i sprawiła, że to właśnie Roc wyrósł na mojego ulubieńca. Już nie mogę się doczekać, aż dostanie własną historię – najlepiej razem z Hookiem i Wendy.
Podsumowując - spodziewałam się mocniejszego zakończenia, a Tink jako antagonista kompletnie mnie nie przekonała. Brakowało mi napięcia, mroku i dramatyzmu. Nadal cieszę się, że przeczytałam całość i żałuję, że to już koniec, ale… finał mógł być bardziej spektakularny.
⭐ Ocena 5/10
 

 
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz